Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomóżcie mi stanąć na nogi

Alina Konieczna [email protected]
- Chciałabym chodzić - mówi Marta Wólczyńska, którą odwiedziliśmy w ośrodku w Policach. - Zbieram pieniądze na protezę. Proszę ludzi dobrej woli o pomoc.
- Chciałabym chodzić - mówi Marta Wólczyńska, którą odwiedziliśmy w ośrodku w Policach. - Zbieram pieniądze na protezę. Proszę ludzi dobrej woli o pomoc. Fot. Piotr Jasina
Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. Ale ona żyje. Uczy się mówić. I chciałaby chodzić na własnych nogach. Kiedyś walczyła o życie, teraz - walczy o protezę.

Możesz pomóc? Wpłać na konto

Możesz pomóc? Wpłać na konto

Stowarzyszenie Osób Niepełnosprawnych, Ich Rodzin i Przyjaciół; Bałtycki Bank Spółdzielczy w Darłowie; nr 66 8566 0003 0100 7689 2000 0017 (z dopiskiem dla Marty Wólczyńskiej)

Marta Wólczyńska mieszka w Bukowie Morskim, niedaleko Darłowa. Ściślej mówiąc, tam mieszkają jej mama i rodzeństwo, bo Marta od września przebywa w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niepełnosprawnych Ruchowo w Policach. Wcześniej kilka razy była w szpitalu rehabilitacyjnym w Białogadzie. Właśnie tam obchodziła swoje osiemnaste urodziny.

To było przed gwiazdką
Co sprawiło, że młoda dziewczyna musi pozostawać z dala od bliskich? O wszystkim przesądził dwa lata temu pewien grudniowy dzień. Wszyscy czekali już na gwiazdkę. Marta - wówczas uczennica pierwszej klasy technikum gastronomicznego w Tychowie, wybierała się na klasowe spotkanie wigilijne. Razem ze szkolnym kolegą Marcinem pojechali z Bukowa do Koszalina busem. Tym samym zabrała się mama Marty.

- Chciałam kupić gwiazdę betlejemską, parę świeczek - wspomina dziś pani Kazimiera. - Gdybym wiedziała, co się wydarzy, gdybym tylko mogła to przewidzieć, nie puściłabym jej do tego Tychowa...

W Koszalinie Marta z Marcinem mieli chwilę do odjazdu autobusu do Tychowa. Marta chciała jeszcze skorzystać z WC. Toaleta na dworcu kosztuje 2,50. Marta wolała wejść do stojącego na peronie pociągu. Ten jednak ruszył. Spanikowana dziewczyna wyskoczyła. A potem już nic nie pamięta.

- Marcin czekał na córkę, trzymał jej torbę - opowiada dziś pani Kazimiera. - Długo nie wracała. Potem usłyszał syreny karetek. Poszedł na peron sprawdzić, co się stało. Zobaczył dziewczynę leżącą pod pociągiem. To była moja córka.

Dziewczyna jak złoto
Kazimiera Wólczyńska pokazuje rodzinny album.
- Tu jest Marta przed wypadkiem - wskazuje. - Miała długie blond włosy, była wysoka, zgrabna, śliczna. Wszyscy ją lubili, zawsze była wesoła, dużo się śmiała. Taka dziewczyna żywe złoto, rumiane policzki. Okaz zdrowia.
Gdy pani Kazimiera widziała córkę w szpitalu, po wypadku, serce się jej krajało. Dziewczynka przez dwa miesiące pozostawała w śpiączce.
- Oczy miała otwarte, ale na nic nie reagowała - wspomina Ania, jej starsza siostra.

Pani Kazimiera o wypadku dowiedziała się wieczorem. Pożyczonym samochodem pojechali do Koszalina. Operacja trwała wiele godzin.
- Lekarze nie dawali złudzeń, mówili, że nawet jeśli przeżyje, będzie rośliną - opowiada pani Kazimiera. - Przyszyli jej też nogę, jednak szybko okazało się, że nic z tego nie będzie.

Ten zły los

Pani Kazimiera wierzyła jednak, że jej Marta ma w sobie dużo woli walki. Żadne z czwórki jej dzieci nigdy nie chorowało, a Marta była ze wszystkich najsilniejsza. Dlatego matka wierzyła, że jej córka będzie żyć. Pamięta, jak pod koniec stycznia pojechała do szpitala. Tam dowiedziała się, że córka obudziła się ze śpiączki.
- Chwyciła mnie wtedy za rękę, zaczęła płakać - opowiada. - Nie umiała mówić, potem zaczęliśmy ją uczyć pisania na kartce. Ale ja wiedziałam, co chciała mi wtedy powiedzieć: mamo, ja żyję.

Los nie obchodził się z rodziną Wólczyńskich łagodnie. Kiedy Marta miała pięć lat, na raka krtani zmarł jej ojciec. Niecałe dwa lata przed wypadkiem po długiej chorobie umarł także ojczym. Pani Kazimiera została sama z dziećmi. Wypadek Marty to kolejne ciężkie doświadczenie, z którym musi się zmierzyć ta rodzina.

- Nie możemy się poddać - zapewnia Kazimiera Wólczyńska. I śle listy o pomoc, dokąd tylko się da. Dotarła do wielu fundacji. Odpowiedzi są albo dyplomatyczne - "mamy tak wiele próśb o pomoc", albo nie ma ich wcale.

Marzenie o protezie

Marta wytrwale ćwiczy. Walczy z niedowładem ręki, uczy się na nowo mówić i - co najważniejsze - trenuje chodzenie z protezą. Na razie tylko z ćwiczebną, czyli taką, którą trzeba przypinać pasami, nie zginającą się w kolanie. Proteza docelowa ma być zupełnie inna, dopasowana, nowoczesna.

- Lekarze i rehabilitanci przygotowują mnie do chodzenia z protezą, ale ja jej nie mam - mówi Marta. - Nie chciałabym, żeby praca tylu ludzi, którzy ze mną ćwiczą, poszła na marne.

Dziś Marta jeździ na wózku, Ale wierzy, że będzie chodzić. Jest jednak warunek - jej rodzina musi uzbierać 40 tysięcy na dobrą protezę, taką, która wystarczy jej do końca życia.
- Z Narodowego Funduszu Zdrowia i PRFON łącznie możemy liczyć na siedem tysięcy - wylicza Kazimiera Wólczyńska. - Musimy uzbierać jeszcze ponad 30 tysięcy. Sami takich pieniędzy nie mamy.
Marta jest w pierwszej klasie liceum w ośrodku w Policach. Mimo tylu ciężkich przeżyć nie opuszcza jej pogoda ducha. - Chcę skończyć szkołę - zapewnia. - Mam jedno największe marzenie - chciałabym chodzić na własnych nogach. To nic, że jedna z tych nóg będzie sztuczna. Pokocham ją, jak własną, bo dzięki niej będę samodzielna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!